środa, 21 czerwca 2017

władająca słowem nietrywialnym



Małgorzata Czerwonka - realistyczno-pesymistyczna artystka zakochana w świnkach, studentka kognitywistyki (czyli pożera mózgi wzrokiem) na UMK, a także osoba o nieco zwichniętej duszy, oczarowaną najodleglejszymi rodzajami i zakątkami sztuki. 




Jaka jest Małgorzata Czerwonka?
Trochę jak kameleon. Ma wiele twarzy, każdą zupełnie skrajną. Jednak, jak mówi pewne powiedzenie: w tym szaleństwie jest metoda, więc i jakoś artystycznie udaje się te wszystkie udziwnienia charakteru łączyć.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z tworzeniem? Co stało się tym decydującym impulsem, który zapoczątkował rozwój artystyczny?
To była ostat­nia klasa gim­na­zjum. Chcia­łam, raczej potrze­bo­wa­łam wyra­zić w czymś moje uczu­cia, wyrzu­cić z sie­bie to, co zdą­żyło nazbie­rać się przez te parę lat, licząc od końca pod­sta­wówki. Naj­bar­dziej chyba dotknęły mnie zmiany na fron­cie przy­jaźni, życia… Wszystko się zmie­niło. Zaw­sze lubi­łam ryso­wać, więc z malo­wa­niem mam stycz­ność, odkąd tylko pamię­tam. Ale pierw­szy wiersz napi­sa­łam tuż pod koniec trze­ciej klasy gim­na­zjum, kiedy mia­łam stra­cić kon­takt z czę­ścią bli­skich mi osób – jak się potem oka­zało. Chcia­łam ich jakoś doce­nić. Sama nie wiem, jak to do końca wyszło. Po pro­stu nagle słowa zaczęły ukła­dać się w mojej gło­wie, z łatwo­ścią prze­pi­sy­wa­łam je na kart­kę… A potem zoba­czy­łam, że to ma nawet jakiś sens *śmiech*.


Jakim kolorem malujesz swoje życie? Dlaczego?
Głów­nie czar­nym. Cza­sami zda­rzają się jakieś refleksy pstro­ka­tego odcie­nia, coś bar­dziej inten­syw­nego i weso­łe­go… Ale jest to raczej rzad­kość. Jestem głów­nie realistką, ale w znacz­nej mie­rze pesy­mistką, choć może tego nie widać na pierw­szy rzut oka. Nawet moja sztuka ma w sobie jakąś men­talną ciem­ność. Przy­cią­gam też czarne koty… Może ten kolor jest mi po pro­stu prze­zna­czo­ny…?

Czym kierujesz się w życiu? Jakie jest twoje życiowe motto?
Hm… Chyba jedy­nym mot­tem, które od razu przy­cho­dzi mi do głowy jest „carpe diem”, choć momen­tami z tym chwy­ta­niem dnia to u mnie cięż­ko… *śmie­ch*. Ale ostat­nimi czasy tak, sta­ram się bar­dziej żyć chwilą, choć nie zapo­mi­na­jąc o przy­szło­ści (jak już wspo­mnia­łam – jestem realistką). Doświad­cze­nia życiowe spra­wiły, że uświa­do­mi­łam sobie, jak bar­dzo nie­które rze­czy mogą nam umknąć, zwiać tuż przed tym, jak chcie­li­śmy je zła­pać. Stwier­dzi­łam, że jeśli czło­wiek czuje się na coś gotowy, cze­goś pra­gnie, to powi­nien to robić teraz, już. Żeby potem niczego nie żało­wać. A jeśli już, to żało­wać, że się coś zro­biło, niż do końca domy­ślać się, co by było gdyby.

Jaki jest twój ulubiony obraz?
Trudne pyta­nie. Cho­ciaż trud­niej­sze z tego względu, że raczej nie nadaję moim obra­zom tytu­łów. Chyba moim ulu­bio­nym obra­zem jest ten… Nazwijmy go nr 5. Jest to obraz o inten­syw­nych bar­wach, ze skałą na środku morza. Naj­bar­dziej podoba mi się w nim to, że jest wła­śnie barw­nie skrajny; z jed­nej strony nad­cho­dzą inten­sywne, rażące kolory, a z dru­giej spo­tyka się z nimi ciem­no­ść… Skała jest ostra na szczy­cie i widać na niej kro­ple krwi. To tro­chę jak prze­no­śnia rze­czy­wi­sto­ści – cykl składa się z dnia i nocy i trzeba uwa­żać, jak się wybiera oraz gdzie się idzie, bo czeka na czło­wieka mnó­stwo puła­pek. Tro­chę też mi się to koja­rzy ze smo­czą skałą. Tak po pro­stu.


Gdybyś musiała określić swoją twórczość w trzech słowach, jakie wyrazy najtrafniej spełniałyby to zadanie ?
Abstrakcja. Skrajność. Przenośnia.

Który wiersz najpełniej cię określa? Dlaczego?
Chyba nie jestem w sta­nie odpo­wie­dzieć na to pyta­nie. Jest całe mnó­stwo wier­szy, które napi­sa­łam, poka­zu­ją­cych w jakiś spo­sób mnie. Wła­ści­wie w każ­dym wier­szu są zapi­sane moje uczu­cia, to, jaka jestem w danej chwili. Na prze­strzeni lat się zmie­nia­łam, a więc i zmie­niała się treść wier­sza i jego forma. Nie można wska­zać jed­nego. Zde­cy­do­wa­nie nie da się.

Moja wena czasami daje się we znaki. Często znika, potem nieoczekiwanie wraca w najmniej oczekiwanym momencie. To zdecydowanie najbardziej zmienna istota, jaką znam. Jak jawi się zaś twoja wena?
Bar­dzo róż­nie. Naj­czę­ściej wtedy, kiedy nie mogę aku­rat pisać – czy to pod prysz­ni­cem, czy jak mam wyjść na egza­min. Potem jest za późno, żeby to spi­sać, bo po pro­stu nie pamię­tam, jak to leciało *śmie­ch*. Gdy jed­nak jestem szczę­śliwa, to two­rzy mi się gorzej. Zaś gdy opęta mnie nie­szczę­ście – piszę, maluję, rysuję jak sza­lona. Wtedy powstają naj­lep­sze dzieła, zde­cy­do­wa­nie. Są głę­bo­kie, do szpiku kości takie… Moje. Chyba naj­le­piej w gorz­kich sło­wach umiem prze­ka­zać to, co we mnie sie­dzi, jed­no­cze­śnie sto­su­jąc całą masę meta­for. Podobno robię to za czę­sto i za gęsto, ale każdy ma inne zda­nie na ten temat. Nie twier­dzę, że tak nie jest! Ja po pro­stu piszę, co mi aku­rat w duszy gra, prze­le­wam na papier ciąg powstały w moim wnę­trzu. Maluję sło­wami, nie tylko far­bami. Naj­czę­ściej widzę w gło­wie obraz i go opi­su­ję… Zupeł­nie ina­czej, niż zro­bi­łaby to „nor­malna” osoba. Ale ja jestem dziw­na…


Co jest twoją inspiracją? Do jakich źródeł sięgasz?
Głów­nie wła­sne prze­ży­cia. A inne inspi­ra­cje. W zasa­dzie to poja­wiają się nagle. To może być nawet naj­mniej­sza iskra, bodziec, cokol­wiek. Wena jest wszę­dzie, wszystko może być moją muzą, czy to fizyczną, czy nie­ma­te­rialną. Jedno słowo zasły­szane może spra­wić, że nagle zaczyna uru­cha­miać się w moim umy­śle maszyna, która wyrzuca z sie­bie słowa ukła­danki. Czy obrazy. I mam nagle już całość. Prak­tycz­nie ni­gdy nie robię przerw w two­rze­niu danego dzieła, bo to już by nie było to samo, brak byłoby tej kon­kret­nej war­to­ści, a ona jest naj­waż­niej­sza.

"Po to mamy sztukę, żeby nie zabiła nas prawda" Nietzsche. Zgadzasz się z tymi słowami?
Nie do końca. Cza­sami prawda ujaw­nia się wła­śnie w tej sztuce, choć nie­bez­po­śred­nio. Jed­nak do nie­któ­rych można gadać i gadać, poka­zy­wać na naj­prost­szych przy­kła­dach, a ten ktoś nie będzie chciał słu­chać. A jeśli jest czuły na coś innego, zain­te­re­suje go coś, co nie jest dla każ­dego, wtedy może to coś dać więk­szy wstrząs i zro­zu­mie­nie. Oso­bi­ście w swo­ich wier­szach, opo­wia­da­niach, czy na obra­zach przed­sta­wiam prawdę, tylko w wiel­kiej meta­fo­rze. Spo­tka­łam się ze stwier­dze­niem, że moja sztuka jest wręcz nie­bez­pieczna i apo­ka­lip­tycz­na… Tak więc nie wiem, czy to by było lep­sze wyj­ście, niż bez­po­śred­nie spo­tka­nie się z prawdą *śmie­ch*. Ale gdyby spoj­rzeć na to z innej stro­ny… Sztuka jest też po to, żeby wypluć z sie­bie maź bole­snych emo­cji, ode­rwać się od real­nego świata, by zato­pić się w swo­jej pasji i po pro­stu two­rzyć, bez względu na to, czy ktoś na nas patrzy, kiwa nam głową, czy nie. To jest nasze, wła­sny punkt widze­nia, któ­rego nikt nie może nam zabro­nić. Niek­tó­rzy nie mówią o sobie za wiele w roz­mo­wie, a gdy two­rzą, wtedy nagle odbiorca tego wszyst­kiego dostaje prze­pustkę do wnę­trza arty­sty, nie­stety momen­tami nie wie­dząc, jak, odpo­wied­nio, z tego sko­rzy­stać. Bo teraz wszy­scy ludzie głów­nie pędzą, chcą mieć wszystko na szybko, na już. A jeśli o mnie cho­dzi, chcę przy­cią­gnąć innych, żeby się zatrzy­mali, na chwilę sta­nęli i spró­bo­wali prze­ana­li­zo­wać to, co zostało napi­sane. Bo moich wier­szy nie da się prze­czy­tać i od razu zro­zu­mieć. Potrzeba chwili. Należy otwo­rzyć swój umysł, odwo­łać się do wła­snych prze­żyć i wspo­mnień, żeby pojąć. Nie chcę, aby ktoś zasta­na­wiał się „co autor miał na myśli”, tylko bar­dzo, ale to bar­dzo zależy mi na tym, żeby każdy zoba­czył w mojej twór­czo­ści coś swo­jego. Obraz wła­snej prze­szło­ści. Takie zwier­cia­dło kawałka wła­snej duszy. A jeśli to zoba­czy, to jest już dla mnie ogromny suk­ces.  

Gdybyś była kolorem i słowem, jakie byłoby to zestawienie? Dlaczego?
Czer­nią, pur­purą, albo gra­na­tem… A sło­wo… Nie wiem dla­czego, ale pierw­sza moja myśl, to „aro­mat”. Naprawdę nie wiem, dla­czego. Takie kolory, ponie­waż moja dusza jest ciężka i tro­chę mroczna, a jak już wcze­śniej mówi­łam – kró­luje w niej ciem­ność. Cho­ciaż mogę ubie­rać się w jasne i wesołe barwy, śro­dek mnie zostaje nie­zmienny. Cięż­kie brzmie­nia rów­nież są bliż­sze mojemu sercu. To wła­śnie ta paskudna część pesy­mi­sty…

Kiedy zamkniesz oczy, jaki obraz widzisz?
Ciemność z gwiazdami.


Co daje ci motywację do tworzenia?
To, jak widzę, że komuś naprawdę podoba się moja sztuka. Gdy ktoś mnie doceni, powie miłe słowo. Choć samo to nie wystar­czy, bo, jak już wcze­śniej mówi­łam, wena musi przyjść sama z sie­bie. Ale gdy widzę, że ludzie naprawdę odnaj­dują się w moich tek­stach, dostrze­gają rze­czy, któ­rych nawet ja nie widzia­łam, wtedy jestem z sie­bie naprawdę dumna.

Jak wygląda twój proces twórczy?
Przy­cho­dzi wena, więc sia­dam – jeśli mogę – do malo­wa­nia albo pisa­nia. Zazwy­czaj zamy­kam się wtedy na świat zewnętrzny, czyli wyłą­czam wszel­kie komu­ni­ka­tory, tele­fon. Zostaje ze mną tylko muzyka, kartka i dłu­go­pis, albo pędzle i farby, cza­sem jesz­cze zapa­chowe świece. Lepiej mi jest się wtedy sku­pić, mniej bodź­ców na mnie wpływa i mniej rze­czy drażni. Cho­ciaż nie, jestem bar­dzo wraż­liwa na dźwięki. Dla­tego jest to odpo­wied­nia muzyka dosto­so­wana do mojego nastroju. Jestem tylko ja i sztuka. To jedne z naj­pięk­niej­szych odczuć z jakimi mia­łam stycz­ność w życiu. Kiedy wiesz, że pły­nie przez Cie­bie inspi­ra­cja, a Ty możesz to prze­ka­zać, poka­zać, pisać, malo­wać… Dać innym coś od sie­bie. Czę­sto jest też tak, że roz­ma­wia­jąc z kimś, dowia­du­jąc się o czy­jejś sytu­acji, nagle to powstaje w mojej gło­wie w for­mie gra­fiki, a potem słowa spla­tają się ze sobą, two­rząc całość. I wtedy to spi­suję. Potra­fię też pisać dla kogoś, czyli po uzy­ska­niu szcze­gó­łów, jak np. co dana osoba chce w wier­szu prze­ka­zać, jaki ma być emo­cjo­nalny ton, w jakim sen­sie to wszystko ma być napi­sane, co czuje wzglę­dem innej osoby i jak ją widzi, po pro­stu sia­dam i ukła­dam słowa „zle­ce­nio­dawcy” arty­stycz­nie. Bo w zasa­dzie aku­rat taką formę two­rze­nia wolę nazy­wać czymś w stylu „pomocy w pisa­niu­/u­kła­da­niu” wier­sza. Zależy mi na tym, żeby adre­sat wier­sza wydo­był z sie­bie tę głę­bię, prawdę i uczu­cia. Ja to tylko potem ozda­biam. 


Jaki jest świat, który kreujesz poprzez wiersze i obrazy?
Zazwy­czaj mroczny. Pełny bólu, cier­pie­nia, gorz­kiej, nie­rzadko trud­nej prawdy. Może też nie­zro­zu­mie­nia… Sprzecz­no­ści. Znowu to powiem, ale tak jest. Lecz są też te dobre strony, nie­stety, rza­dziej wystę­pu­jące w mojej sztuce. Wtedy poja­wia się piękno, wizja iście z bajek, ale takich bar­dziej sto­no­wa­nych, nie cukier­ko­wych – to abso­lut­nie nie! Potra­fię dostrzec piękno nawet w źdźble trawy, kiedy jestem szczę­śliwa, w kro­pli wody, chmu­rze… Wtedy natura zde­cy­do­wa­nie prze­waża w twór­czo­ści. Może dla­tego, że jest dzika, wolna, kry­sta­licz­nie praw­dziwa, jeśli nie jest tknięta przez czło­wieka. Kiedy poja­wiają się takie wizje przed moimi oczami, czuję spo­kój… Jak­bym tonęła w chmurce *śmie­ch*. Wtedy mój świat jest zupełną prze­ciw­no­ścią jego nega­tyw­nej strony.

Jaki tytuł nadałabyś tomikowi twoich wierszy? Dlaczego?
”Z pozdro­wie­niami od Świata Zapo­mnia­nego”. Czemu? Nie wiem. Może dla­tego, o czym mówi­łam wcze­śniej. Świat sztuki momen­tami jest zbyt zapo­mniany. Odrzu­cany w kąt, spy­chany na bok. Poja­wia się pęd i wszystko wprost. Zapo­mina się o tym, żeby przy­sta­nąć i ode­tchnąć, zoba­czyć dru­gie dno, głę­bię i praw­dzi­wość. Otwo­rzyć sie­bie na nowo. Nie tylko bez­sen­sow­nie przy­glą­dać się życiu, ale też je odczuć. Świa­tem Zapo­mnia­nym są wła­śnie uczu­cia. Bo w obec­nych cza­sach – jak by się mogło zda­wać – coraz mniej osób je fak­tycz­nie ma.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz